Gdzieś tam...

https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/12/gdzies-tam.html
Dziś późno pójdę spać
Gdy wszyscy będą w łóżkach
Otwarte oczy mam
A głowa pełna i pusta
I nie wiem o czym myśleć mam
Żeby mi się przyśnił taki świat
W którym się nie boję spać
W którym się nie boję spać
Już na mnie idzie tłum
I depcze wszystko po drodze...

Malyna...


https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/11/malyna.html
Był to ostatni pensjonat, który mieliśmy na liście do zwiedzenia. Wklepaliśmy namiary w nawigację i ruszyliśmy. W nocy prowadziłem ja, nad ranem i potem przez cały dzień prowadził Wojtek. Ja siedziałem obok. Po pracy spałem dosłownie dwie godziny, potem wystartowaliśmy w nocy w trasę. Wyglądałem jak kupa gówna, i tak się czułem. Są ludzie co walą tysiące kilometrów i normalnie funkcjonują…ja niestety do takich nie należę…na szczęście Wojtek owszem. Do rzeczy. Miałem wrażenie, że nawigacja robi sobie z nas jaja. Najpierw wjazd pod górę, dość dziwny wjazd, dość pochyło. Bałem się, że silnik w fordziku strzeli focha i posypie się na setki części. Potem gdzieś na szczycie wąsko, przejazd na jedno auto…i co…jak to zawsze bywa, pojawił się terenowy przed nami. Nie wiem jak to zrobił, ale nas wyminął. Dosłownie na lusterka. Nie było mowy o cofaniu, ale dobra, przejechał. W duszy cieszyłem się, że już jesteśmy na szczycie. Dojechaliśmy nawet do jakiejś wioski...

Ośrodek wypoczynkowy...


https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/11/osrodek-wypoczynkowy.html
Na miejscu przywitał nas dość duży piesek. Długa linka, do której był przywiązany pozwalała mu swobodnie poruszać się po tyłach budynku. Na szczęście kończyła się metr od wejścia. Staruszek…ale trzeba przyznać że bardzo czujny. Gdy zwiedzaliśmy kuchnię, która znajduje się bezpośrednio obok jego łoża, wstał i warczał. Szybko się przemieściliśmy wyżej, tak by niepotrzebnie go nie denerwować. Sam pensjonat z zewnątrz wygląda całkiem przyzwoicie, jednak w środku już nie było tak kolorowo. Grzyb, pleśń, smród…ogólny syfilis. Aż dziwne że taki obiekt został zamknięty. Typowe uzdrowiskowe miasteczko, większość pensjonatów pęka w szwach. Sporo turystów, osób odwiedzających swoich bliskich. Dlaczego właściciele zdecydowali o jego zamknięciu? Tak więc, na dzień dzisiejszy zanim ktoś zdecydował by się o ponownym otwarciu pensjonatu, musiałby włożyć okrągłą sumkę by doprowadzić go do stanu użytkowania. To tyle jeśli chodzi o politykę, ekonomikę i bla bla bla. Było troszkę zimno, w pensjonacie odrobinę ciemno. Statyw został gdzieś w samochodzie. Wszystko było na NIE. Gdzieś tam, między jedną a drugą częścią budynku trafiliśmy na magazyn pierdołów. Było tego naprawdę mnóstwo. Buty narciarskie, komputery, maskotki, kasety…ciuchy wiszące na wieszakach…1001 drobiazgów. Można było powariować z aparatem. Tak więc, gdy już nie było co pstrykać, ruszyłem w stronę szklanych drzwi. Prowadziły do dalszej części budynku. Stanąłem przed nimi i…zaraz za nimi dostrzegłem gościa wychodzącego z pokoju. Niósł herbatkę. Wchodził do pokoju obok. Okazało się że obiekt ma swojego lokatora. Pytanie tylko…czy to stróż, czy bezdomny. Jedna połowa bez prądu i wody…druga okazało się posiada wszystkie niezbędne media do zamieszkania. Nie chcąc straszyć człowieka, bo ewidentnie był to starszy człowiek, szybko się wycofaliśmy. Nie wiadomo jakby zareagował na nas. Pewnie nie doszło by do walki, ale serce jak silnik, lubi zawodzić. Nie chciałbym mieć człowieka na sumieniu. Kulturalnie wyszliśmy, oczywiście tak by i pies niepotrzebnie się nie denerwował z powodu naszej nieobecności. Chwilę potem ruszyliśmy w stronę powrotną do domu… .

Domek przy drodze...

https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/11/domek-przy-drodze.html
Gdzieś w drodze powrotnej do Legnicy trafiliśmy na mały domek. Liczyliśmy na złoto, drogie kamienie i szafy pełne 30 letniej whisky. Takie piękne zakończenie dość specyficznego wypadu. Wcześniej bliskie spotkania z policją, na szczęście zakończone jedynie spisaniem i upomnieniem...jazda po krawężniku, gdy zamiast pilnować drogi przed sobą, machałem do pięknej pani policjantki. Swoją drogą musiała mieć niezły ubaw ze mnie. Mniejsza o to. Ruszyliśmy podekscytowani w stronę domku, a raczej okna, okna którego nie było. Okazało się jednak, że domek wyczyszczony prawie do zera. Złota, drogich kamieni nie było, a whiskey ktoś wypił. Pozostało jedynie jakieś stare kanapczysko, szafa i stolik z dwoma krzesłami. Czasami tak bywa. Raz na bogato...innym razem troszkę skromniej. Ale widoki piękne...

Znowu ten szpital???

https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/11/znowu-ten-szpital.html
Kilka nowych strzałów ze szpitala w lasku. Wczoraj zauważyłem nowe murale, więc dziś rano pojawiłem się tam z aparatem. Korzystając z wolnej chwili obszedłem szpital dookoła, aż wylądowałem na basenie. Do głównego budynku nie wchodziłem. Skutecznie zniechęciły mnie dobiegające ze środka odgłosy tłuczenia młotem. 7:30, że komuś się chciało przybijać obrazki na ściany...dziwni ci miejscowi. Wracając do tematu, po drodze przechodziłem koło sklepiku. Zostały tylko ściany nośne. Brawo. Na basenie podobnie. Zniknęły poręcze, zejścia do basenu. Murek wzdłuż ściany rozgromiony, powalony. Ktoś go skuł...pewnie szukał drogocennego metalu. Co tam jeszcze, okna od sal operacyjnych...nie ma, zostały wielkie dziury. Podobnie jest z szybami w całym obiekcie. Ciężko uraczyć okno z całą szybą. Wszystko powybijane...wszystko.

Górski pensjonat...

https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/11/gorski-pensjonat.html
Był to jeden z czterech pensjonatów, jaki mieliśmy okazję zwiedzić tego dnia. Od dawna walczyliśmy z czasem, jednak zawsze coś wypadało i wyjazd przekładany był na kolejny termin. W końcu się udało…aczkolwiek troszkę się spóźniliśmy. Zdjęcia z tego pensjonatu już wielokrotnie pojawiały się w sieci. Tymczasem stan obiektu sporo różnił się od tego, jaki mieliśmy okazję oglądać na zdjęciach innych zwiedzających. Jakieś debile, bo inaczej nie da się ich nazwać, poopróżniały większość gaśnic proszkowych po korytarzach. Zdemolowane pokoje, stołówka…no ubaw po pachy. Zniknął najbardziej znany stół bilardowy. Czasami wśród zwiedzających, takich jak my – z aparatami w dłoniach – panuje tzw. wyścig szczurów, niektórzy nazywają to wycieczkami do obiektu miesiąca…ale prawda jest taka, że jak chcesz coś zobaczyć to musisz się śpieszyć…tak szybko niszczeją. Żywy przykład to między innymi ten pensjonat.

ODskocznia...

https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/10/odskocznia.html
Gdy udało Nam się wgramolić na sam szczyt, miałem stan przedzawałowy. Chwilę trwało zanim doszedłem do siebie. Zresztą na jednej fotce widać Wojtka przyklejonego do skoczni. Dużo energii straciliśmy na wspinaczkę. Jednak widok z góry zrekompensował cały trud. Gdzie ta kondycja...gdzie.



Domek...


https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/06/domek.html
Słońce powoli kończyło bieg. Tego dnia był to nasz ostatni już domek który mieliśmy okazję zwiedzić. W środku zastaliśmy pełne umeblowanie, w kuchni szuflady wypełnione sztućcami. W małej spiżarni na półkach stały przetwory. W jednym z pokoi na środku leżał odkurzacz…tak jakby ktoś szykował się do sprzątania. W pokoju obok, na stole porozrzucane pamiątki po pierwszej komunii. Gdyby nie fakt, że pleśń zjadała ten domek…spokojnie można by było zamieszkać w nim, od zaraz. Tak pomyślałem w tamtej chwili. Wystarczy mały porządek, odmalować i ciach. Się mieszka, się żyje…się ma. Czar prysł gdy wszedłem do głównego pokoju, pokoju dziennego. Pierwszy krok i noga zapadła się w spróchniałych deskach. Zerknąłem na meble. W jednym miejscu stały przechylone, deski nie radziły sobie z ich ciężarem. Gdzieś w rogu stał telewizor na niedomalowanym stoliku…tak przynajmniej mi się zdawało. Po chwili jednak okazało się, że biały kolor to nie farba…to pleśń. Brak ogrzewania robi swoje. Wilgoć zżera domek od środka…i mimo że nie widać tego na pierwszy rzut oka, natura zabrała się za niego na dobre. Na koniec trochę humoru…ktoś, kto zwiedzał ten domek przed nami, zostawił na kuchennym stole kartkę…ostrzeżenie…Szanowny złodzieju, itd. Z majtasami pełnymi ze strachu czmychnęliśmy w zawrotnym tempie…zostawiając po sobie jedynie długi ślad opon. Tyle nas widzieli. 

Samotność...


https://terenprywatnypl.blogspot.com/2019/06/samotnosc.html
Z dnia na dzień coraz trudniej wchodzi mu się na górę. Prawa noga coraz bardziej doskwiera. Opuchlizna się powiększa. Co będzie jutro. Być może ból będzie tak duży ,że nawet nie wstanie z łóżka, a co dopiero zejść na dół. Może czas pomyśleć o przeprowadzce na dół. Tam jednak zimno, ciągnie od piwnicy. Tu na górze cieplej, przez okurzone okna wpada odrobina słonecznych promieni…łóżko idealnie ustawione, grzeje stare zmęczone kości. Nie ma co się martwić na zaś. Będzie co ma być, jak do tej pory się udawało.

Usiadł na fotelu, wysypał na stół garść niedopalonych papierosów. Kawałek gazety, kilka ruchów i papieros gotowy. Wypuszczony dym odbił się delikatnie od pobrudzonej szyby. Siedział i patrzył przed siebie. Wczoraj znów się kręcili z aparatami. Bał się ,że to policja na szczęście na strychu jest takie miejsce, tam nikt nie zagląda. Można w spokoju odczekać. Ostatnio coś często pojawiają się obcy. Nie kradną. Wchodzą, oglądają, wychodzą. Czego oni tu szukają, przecież tu nic nie ma. Znów zaciągnął się a dym wypełnił całe pomieszczenie. W takie dni często łapie go na przemyślenia. Co zrobił nie tak w swoim życiu. Miał wszystko, żonę, dzieci…miał gdzie mieszkać. Nagle pojawił się alkohol, ziomeczki pod sklepem. Był duszą towarzystwa, zabawny, lubiany...