Z dnia na dzień coraz trudniej
wchodzi mu się na górę. Prawa noga coraz bardziej doskwiera. Opuchlizna się
powiększa. Co będzie jutro. Być może ból będzie tak duży ,że nawet nie wstanie
z łóżka, a co dopiero zejść na dół. Może czas pomyśleć o przeprowadzce na dół.
Tam jednak zimno, ciągnie od piwnicy. Tu na górze cieplej, przez okurzone okna
wpada odrobina słonecznych promieni…łóżko idealnie ustawione, grzeje stare
zmęczone kości. Nie ma co się martwić na zaś. Będzie co ma być, jak do tej pory
się udawało.
Usiadł na fotelu, wysypał na stół
garść niedopalonych papierosów. Kawałek gazety, kilka ruchów i papieros gotowy.
Wypuszczony dym odbił się delikatnie od pobrudzonej szyby. Siedział i patrzył
przed siebie. Wczoraj znów się kręcili z aparatami. Bał się ,że to policja na
szczęście na strychu jest takie miejsce, tam nikt nie zagląda. Można w spokoju
odczekać. Ostatnio coś często pojawiają się obcy. Nie kradną. Wchodzą,
oglądają, wychodzą. Czego oni tu szukają, przecież tu nic nie ma. Znów
zaciągnął się a dym wypełnił całe pomieszczenie. W takie dni często łapie go na
przemyślenia. Co zrobił nie tak w swoim życiu. Miał wszystko, żonę, dzieci…miał
gdzie mieszkać. Nagle pojawił się alkohol, ziomeczki pod sklepem. Był duszą
towarzystwa, zabawny, lubiany...
Czemu w domu nie potrafili tego docenić.
Wiecznie awantury, krzyki. Gdy żona zmarła…dzieci poszły w swoją stronę. On
wylądował na ulicy. Jakiś czas potem pod sklepem zabrakło dla niego miejsca.
Starzy koledzy odwrócili się od niego. Nie ma kasy, nie ma picia. Komornik
wywalił z domu. Urosło zadłużenie. Z dnia na dzień wylądował na ulicy. To jak
wiadro zimnej wody wylane na głowę. Codzienna walka o przeżycie. Pierwsze dni
były straszne, spał w parku, wyjadał resztki ze śmietnika. Całymi dniami
włóczył się po ulicach, bez celu. Czasami ktoś się zlitował, dał monetę, kupił
bułkę. Na alkohol już nie starczało. Po pewnym czasie całkiem przestał pić.
Dowiedział się od kogoś ,że niedaleko za miastem…stoi pałacyk. Pusty,
niezamieszkany. Nie kapie za kołnierz, można przenocować. Tak oto znalazł się w
pałacu. Najgorsza była pierwsza noc. Prawie nie spał. Bał się ,że przyjdą
miejscowi i go wyrzucą. Tak się jednak nie stało. Mijały dni, tygodnie. Po
pewnym czasie miejscowi zauważyli jego obecność w pałacu. Nikomu jednak to nie
przeszkadzało. Wiedzieli ,że nie pije, że nie ma domu. Często pomagał im przy
drobnych pracach, za co dostawał jedzenie. Tak więc życie toczyło się dalej.
Mieszkał w pięknym pałacu, miał co jeść, miał gdzie spać. Po pewnym czasie urządził
sobie na piętrze całkiem przytulne miejsce. Przynosił do niego wszystko, co
udało mu się znaleźć na śmieciach. Dzięki tym wszystkim przedmiotom czuł się
bezpieczniej, swobodniej, była to namiastka domu…dom, który stracił dawno temu. Brakowało mu jednak
towarzystwa, kogoś z kim mógłby porozmawiać. Parę dni temu potknął się, upadł…uderzył
w nogę. O lekarzu nie ma co marzyć. Cały dzień łażenia sprawia, że wieczorami
ból staje się nieznośny.
Wykończony bólem zasnął nad
ranem. Obudziły go czyjeś głosy. Wstał z łóżka i powoli ruszył w stronę
strychu. Oby zdążyć. Udało się. Zamknął się w małej komórce…zaczął nasłuchiwać.
Coraz głośniej słychać było tajemnicze głosy. Byli na piętrze…co najmniej pięć
osób, jedna kobieta. O czym rozmawiają, kim są. Gdy weszli do jego mieszkanka słyszał
ich bardzo wyraźnie.
-ale ktoś sobie zrobił melinkę…pewnie
jakiś menel
-skąd wiesz,że menel
-bo śmierdzi brudnym menelem, tak
śmierdzą bezdomni…im nie przeszkadza zapach brudnego ciała, ważne żeby się
nachlać…pewnie nawet załatwia się w pokoju obok, bo mu się nie chce wychodzić
na zewnątrz…gorzej jak zwierzęta
Gdy to usłyszał…zrozumiał jak
postrzegają go ludzie. A przecież on nie pije. Gdzieś popełnił błąd…ale
odpokutował. Teraz jest innym człowiekiem przecież. Nie kradnie…jak trzeba to
pomoże w pracach. Czy nie zasłużył na drugą szansę od życia?
Po godzinie obcy wyszli. Przez
rozbitą szybę obserwował jak oddalają się od pałacu. To nie policja…to jacyś
ludzie z aparatami. Porobili zdjęcia i wyszli.
Wyszedł z kryjówki i ruszył w stronę swojego mieszkanka. Nic nie
zabrali, nic nie zniszczyli. Wszystko było na swoim miejscu. Na podłodze leżało
pudełko po papierosach. Podniósł je. W środku były dwa papierosy. Pojawił się
uśmiech na jego twarzy. Chwilę potem siedział przed oknem, grzejąc zmarszczoną
twarz w promieniach słońca…zaciągał się papierosem z takim smakiem…jak gdyby palił najdroższe cygaro świata. Znów się udało…
Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.