Słońce powoli kończyło bieg. Tego dnia był to nasz ostatni
już domek który mieliśmy okazję zwiedzić. W środku zastaliśmy pełne
umeblowanie, w kuchni szuflady wypełnione sztućcami. W małej spiżarni na
półkach stały przetwory. W jednym z pokoi na środku leżał odkurzacz…tak jakby
ktoś szykował się do sprzątania. W pokoju obok, na stole porozrzucane pamiątki
po pierwszej komunii. Gdyby nie fakt, że pleśń zjadała ten domek…spokojnie
można by było zamieszkać w nim, od zaraz. Tak pomyślałem w tamtej chwili.
Wystarczy mały porządek, odmalować i ciach. Się mieszka, się żyje…się ma. Czar
prysł gdy wszedłem do głównego pokoju, pokoju dziennego. Pierwszy krok i noga
zapadła się w spróchniałych deskach. Zerknąłem na meble. W jednym miejscu stały
przechylone, deski nie radziły sobie z ich ciężarem. Gdzieś w rogu stał
telewizor na niedomalowanym stoliku…tak przynajmniej mi się zdawało. Po chwili
jednak okazało się, że biały kolor to nie farba…to pleśń. Brak ogrzewania robi
swoje. Wilgoć zżera domek od środka…i mimo że nie widać tego na pierwszy rzut
oka, natura zabrała się za niego na dobre. Na koniec trochę humoru…ktoś, kto
zwiedzał ten domek przed nami, zostawił na kuchennym stole kartkę…ostrzeżenie…Szanowny
złodzieju, itd. Z majtasami pełnymi ze strachu czmychnęliśmy w zawrotnym tempie…zostawiając
po sobie jedynie długi ślad opon. Tyle nas widzieli.
Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.