Próchniaczek....

http://terenprywatnypl.blogspot.com/2018/06/prochniaczek.html
Długo nie zapomnę tego domu wczasowego. Wyobraźcie sobie: piękny krajobraz, góry, lasy,  świeże powietrze i słoneczną pogodę.  Wraz z Wojtechem ruszyliśmy w nasze rejony w poszukiwaniu nowych miejsc. Ktoś, gdzieś, kiedyś wspominał o pewnym domu wczasowym. Miał być ochroniarz…może alarm…coś miało być. Skoro zabezpieczony, to pewnie w dobrym stanie, może umeblowany, pewnie trafi nam się Sezam. Nic z tych rzeczy. Okazało się ,że obiekt jest w stanie agonalnym,  w dodatku widać, że szalał tam pożar…przynajmniej w górnych częściach budynku. Obok szumiał przepływający strumień. Kilka krzewów różanych, jakieś choinki. Bardzo przyjemnie. Wchodzimy do środka. 


Parter dość nieprzyjemnie przywitał nas chłodem oraz potężnym uderzeniem wilgoci. Pleśń…wszędzie grzyb. Półmrok ograniczał nas na każdym kroku, ciężko chodzić, jeszcze gorzej pstrykać foty. Standardowo statyw został w aucie. Wojtuś jak zwykle natrafił na szafę ze skarbami. Stare fotografie, kilkadziesiąt papierowych pamiątek. Kawał historii. Była tam pani niegrzecznie pozująca, ludzie pracy, dzieci…rodzina pozująca przy trumnie. Pstryk…pstryk…może to jedyna taka szansa żeby te zdjęcia ujrzały światło dzienne, może ktoś z Was je rozpozna. 








Ruszyliśmy dalej…wyżej. No i tu się zaczęła cała zabawa. Pozbijane tynki, słoma na ścianach, na podłodze deski. Schody z pięknymi poręczami i te kolory. Wpadające do środka słońce robiło niesamowitą robotę. Połączenie resztek farby, przypalone ściany, słoma, wszystko tworzyło kolorowe mozaiki…aż chce się ŻYĆ. Stąpając na palcach po niepewnym gruncie szukamy najlepszych miejsc, tak by jak najlepiej uchwycić panujący wewnątrz klimat. Lecę na drugie piętro, szukam czegoś, co kontrastowało by z pustymi pomieszczeniami.






 Pochłonięty zwiedzaniem całkiem zapomniałem, że pod sobą mam jedynie dość niepewne deski. W jednym z pomieszczeń ujrzałem na oknie pajęczyny, kaskadowo schodziły w dół okna, lekko obsypane piaskiem. Gdzieś tam siedział duży pająk. Jeden, drugi, trzeci krok. Nic się nie dzieje. Mogę wchodzić. Jeden, dwa, trzy…aparat przygotowany do strzału. Nagle czuję ,że zapada się pode mną podłoga. W ostatniej chwili chciałem złapać się okna. Niestety nie udało się. Jedynie zmieniłem trajektorię lotu, nie leciałem na proste nogi, odbiłem się od wystających desek i runąłem w dół, lądując piętro niżej…na boku, w ręku trzymając cały czas aparat. Nie myśląc trzeźwo, pierwsze co zacząłem sprawdzać czy z aparatem wszystko ok. Jedynie cały był upierdzielony w całym tym syfie, który poleciał wraz ze mną na dół. Wstałem. Jestem cały. Tym razem skończyło się na skaleczeniu palca oraz drobnymi stłuczeniami ciała.

 
Być może gdybym poleciał na proste nogi, przebiłbym piętro i poszedłbym na parter, a tam gorzej…beton. Tak więc, z dwojga złego dobrze ,że wywaliłem na bok. Wojtek myślał ,że budynek się wali, taki był hałas. Nie wiem, kto bardziej się wystraszył, on czy ja. Musiałem komicznie wyglądać, cały byłem w pyle z sypiących się desek. Spodnie ubrudzone od pleśni. Dobrze ,że nic się stało. Różne rzeczy nam się zdarzały podczas naszych wypadów. Lądowaliśmy w rowie autem, wyciągali nas traktorem, innego razu śruba wbita w oponę. Zapadnięta podłoga trafiła nam się pierwszy raz. Tak więc…nie ma żartów. Czasami lepiej sobie odpuścić. Nic na siłę. Życie ważniejsze. Dobrze ,że obok domu wczasowego przepływał strumień. Było się gdzie wymyć i opatrzyć rany. Na koniec ostatnie zdjęcie…strumień, kamyki…na górze pensjonat. Omijajcie go z daleka, gryzie skubaniec  i dość boleśnie wypluwa. 






Zobacz mój profil na Facebooku

https://www.facebook.com/Teren-Prywatny-1778551935748201/?ref=bookmarks

Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.