Gdy dojechaliśmy na miejsce, była druga w nocy. Ostatnie
kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy lasem. Ciemno, co chwilę dziwne zwierzęta
wchodziły nam na drogę. Do tego delikatna mżawka…zmęczenie. Wejście mieliśmy umówione na ósmą rano.
Wojtechu ruszył na mały rekonesans, ja próbowałem skleić chociaż na godzinę
oczy…nie dało się. Tak więc pierwsze śniadanie zjedliśmy o godzinie trzeciej
nad ranem. Gdy się powoli zaczęło rozjaśniać wyszliśmy na zewnątrz, wymyć jedynki,
rozprostować kości…pierwszy raz spojrzeć na cerkiew, przynajmniej ja, mistrzu z
latarką w dłoni obszedł ją już w nocy. O godzinie ósmej, punktualnie pojawił
się człowiek z kluczami. Weszliśmy do środka. Pierwsze wrażenie niesamowite. Dookoła
drewniane, kilkupiętrowe prycze. Fantazja działa. Wyobrażałem sobie Polskich
żołnierzy leżących na nich, czekając na to, co przygotowali dla nich czerwone.
Tak naprawdę owe prycze to pozostałość po scenach kręconych do filmu Katyń.
Mimo wszystko tworzyły niesamowity klimat. W środku było ponuro, chłodno…i ta
cisza…bardzo przytłaczająca. Był to nasz pierwszy obiekt ego dnia. Przed nami
cały dzień zwiedzania, potem jakiś nocleg…rano znów zwiedzanie, a po południu kierunek
Legnica…dom. Marzyłem o łóżku, kąpieli. Na szczęście udało nam się załatwić
hotel robotniczy, 30 srebrników za noc od osoby. Warunki jak za te pieniądze
całkiem znośne. Przynajmniej można było się wykąpać. Rano o 6 ruszyliśmy dalej
w trasę.
Jedyny plus, płacisz za jedną osobę, dostajesz pokój z trzema łóżkami...śpisz na którym chcesz.
Zobacz mój profil na Facebooku
Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęć bez zgody autora zabronione.